Od 17:00 do 7:30 tyle trwał mój sen wywołany niezwykłą wyprawą. Wczoraj jedna z moich atomówek ;) Magda wyciągnęła mnie na spływ kajakami. Z racji tego, że uwielbiam próbować nowych rzeczy i podejmować wyzwania zgodziłam się. Trochę nie za bardzo wiedziałam na co się porywam, bo nie przygotowałam się odpowiednio. Poza wodą, waflami ryżowymi, okularami przeciwsłonecznymi i antykomarem :) nie miałam praktycznie nic, ale jak się okazało mój ekwipunek wystarczył do survivalowego spływu.| Głupia mina musi być! |
Dzień zaczął się o 6:00 rano po trzech godzinach snu. Ledwo żywa zastanawiałam się jak udało mi się wstać o tej godzinie. Zabrałam kilka rzeczy i wyruszyłam w drogę. Spływ rozpoczynaliśmy w Morawicy o 8:30, by ok. 15:00 w Wolicy zakończyć przygodę z kajakami. Jak się potem dowiedziałam przepłynęliśmy pięcioma kajakami w jedenaście osób (była z nami 2,5 letnia Ola) 15 km w 6,5 h z kilkoma przerwami. Jak na pierwszy raz, to chyba dobre statystyki. Ja miałam okazję płynąć z Mateuszem. Mateusz to mistrz rywalizacji, dlatego odgrywaliśmy pierwsze skrzypce i płynęliśmy przodem - tak zamaszyście wiosłowaliśmy. Samo kajakowanie to dość przyjemna rozrywka, widoki są naprawdę niesamowite, dlatego polecam każdemu serdecznie.

Dodam jeszcze, że napisanie tego posta wymagało ode mnie nie lada wysiłku, gdyż boli mnie każdy skrawek ciała od pasa w górę. Z naciskiem na zakwasy na dłoniach (nie wiedziałam, że takowe istnieją), więc wystarczy na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz