Dla mnie tata Bartka jest przykładem na rodzica idealnego. Przede wszystkim, dlatego że w chwili kryzysu, czyli "choroby" dziecka, nie poddał się. Obalił standardardowe polskie podejście i zamiast marudzić, razem z żoną wzięli się do pracy. Zawsze z uśmiechem i werwą opowiadają o akcji. Dawno nie widziałam tak silnej motywacji, takiego zaangażowania, tak dużej liczby osób wciągniętych w jedną akcję! To coś pięknego. Nie dość, że ludzie dają z siebie wszystko biegnąc w specjalnie zorganizowanych biegach, to jeszcze za to płacą. Nikt nie ma najmniejszych pretensji. Bo przecież mogli wystawić puszkę i tak zbierać datki, ale to nie byłoby to samo. Czasem coś za co się płaci jest bardziej doceniane, dlatego wszyscy biegający są darczyńcami.

Tyle o biegu, a jak to się zaczęło u mnie?
O biegu usłyszałam przypadkiem. Pierwszy, w którym miałam przyjemność brać udział odbył się w maju. Pamiętam jak dziś. To były początki mojego biegania i to tylko na siłowni dwa razy w tygodniu. Nigdy nie biegałam w terenie, ale nie zawahałam się, by wziąć udziałw "Piątce dla Bartka." To było coś. Po lekkiej imprezie i niespaniu przez 24 h, w legginsach i niesportowych półbutach i bez wody poszłam na stadion. Szaleństwo! Ale Piętka nigdy się nie poddaje, więc nawet przez myśl mi nie przeszło wycofanie się.

Teraz przede mną kielecka dycha! Wiem, że dam radę, ale może być ciężko, gdyż dychy jeszcze nie udało mi się przebiec. Tu należy wspomnieć, że przecież jestem zwycięzcą, więc uda się, przewrócę się i będę biec dalej! ;) I tu zacytuję kolejne mądre słowa, które usłyszałam dziś na szkoleniu w KPT:
"Mierzenie się z przeciwnościami losu, wyzwaniami jest zawsze narażone na ryzyko klęski, ale aby wygrać musisz podjąć ryzyko."
