sobota, 27 lipca 2013

Przejść samego siebie, czyli Piętka i skok na bungee!

Ta myśl chodziła za mną mogę powiedzieć, że od zawsze. Gdy tylko zobaczyłam pierwszy raz skok na bungee po prostu wiedziałam, że kiedyś sama skoczę. Jestem z tych ludzi, którzy biorą od życia pełnymi garściami, nie boją się wyzwań i próbują przekraczać granicę, pomijam już moje ADHD, więc to sport idealny dla mnie.

Ale ostatnio moje ulubione powiedzonko: gadać każdy umie, a tu trzeba działać! Więc gadałam, gadałam, aż w końcu wygadałam, w działaniu pomógł właśnie blog. Poznałam zupełnie przypadkiem człowieka, którego zaciekawił Świat według Piętki i w poście Pokonać swój największy strach przeczytał coś o bungee. I tu się zaczęło działanie, bo właśnie dzięki Kamilowi zebraliśmy się w momencie i postanowiliśmy pojechać razem uskutecznić to szaleństwo.

Jak powiedzieliśmy, tak też zrobiliśmy :) 25 lipiec to będzie dzień, który zapamiętam do końca życia! Wsiedliśmy do samochodu i długa do Warszawy minęła w mgnieniu oka! Trochę się stresowaliśmy podczas podróży, ale wyjazd był tak spontaniczny, że chyba sami nie wierzyliśmy, że jedziemy skoczyć. Dlatego wszystko skumulowało się już na miejscu.
Oczywiście rzuciłam się na głęboką wodę, a raczej powietrze i skoczyłam pierwsza. Bardzo dobrze, bo jakbym słyszała te krzyki, to pewnie byłoby mi trudniej. Więc zważona, zaPięta, usztywniona maksymalnie pojechałam do góry dźwigiem! Nawet raz nie spojrzałam przed siebie! I dopiero gdy barierka zostaje otworzona, a Ty stoisz nad pustką dookoła i masz zrobić ten jeden krok, zdajesz sobie sprawę, że naprawdę tam jesteś. Czułam się trochę jak samobójca, skaczesz nie czując, że jesteś przytwierdzony do liny, więc wrażenie jest niesamowite. Organizm jakby samoczynnie broni się przed wyskoczeniem, więc dopiero za drugim razem po prostu przychyliłam się i z wariacką prędkością zaczęłam spadać!!!! To czyste szaleństwo! Nie czułam nic, poza tą ogromną prędkością i nagle odbiłam się choć nawet nie wiem, bo miałam zamknięte oczy. Udało mi się je otworzyć dopiero pod koniec, gdy schodziliśmy "do lądowania". Zachęcam wszystkich do powalczenia z samym sobą i skoczenia na bungee.

Wrażenia bezcenne, zakwasy na całym ciele bolesne, a opowieści o tym wariactwie niekończące się i ekscytujące. Nie zapomnę tego do końca życia. Dziękuję Ci Kamil jeszcze raz i czekam na więcej :)

Filmik: Piętka skacze!







poniedziałek, 22 lipca 2013

Ośrodek Familia na Św. Huberta - miejsce prawie na końcu świata!


Dziś już mogę zdradzić jaki był cel mojej podróży do Gliwic. Byłam odwiedzić pewne okryte tajemnicą miejsce. Do tej pory pisałam o raczej radosnych rzeczach i długo się zastanawiałam, czy wstawić ten post, ale w życiu nie zawsze jest dobrze, nie zawsze kolorowo. A ja bardzo sobie cenię ludzi, którzy przeżyli coś więcej w życiu, a ich największym problemem nie jest wybór miejsca wakacji czy złamany paznokieć.

Co dzień 8:00 rano pobudka, poranne sprzątanie, śniadanie, odprawa. Potem  bieg poranny i toaleta. To nie początek dnia w jednostce wojskowej. Gdzieś obok autostrady przy ulicy Świętego Huberta w środku lasu znajduje się ośrodek Familia dla osób uzależnionych (od narkotyków, hazardu itp.), które nie potrafiły sobie poradzić ze swoim życiem psychicznie i poddały się terapii. Tak właśnie zaczynają swoje leczenie jego mieszkańcy.

Czterdzieści osób każdego dnia próbuje zmienić swoje życie na lepsze. To wyjątkowe miejsce jest oazą dla zepsutych dusz. Panują tu czasem niezrozumiałe nawet dla mnie zasady, jest ostry regulamin, ale tak musi być. Nikt, absolutnie nikt nie ma dostępu do Internetu, nie może mieć telefonu, nie można robić zdjęć, a w telewizji lecą tylko wiadomości. Kiedyś była afera, bo ktoś zobaczyć kupon totolotka, przecież to gra od której można się łatwo uzależnić. Widzenia odbywają się tylko w 3 sobotę miesiąca, od 13:00 do 16:30. Nie można prawie nic wnieść do środka, a przekazywane rzeczy się inwigilowane. I tu nie ma przeproś, nie ma żadnych odstępstw, nikt nie jest faworyzowany i każdy przestrzega zasad. 

Leczący się wykonują różnego rodzaju pracę, mogą uczestniczyć w zróżnicowanych zajęciach dodatkowych. Każdy opowiada o wszystkich uczuciach, które nim miotają, o tych dobrych i złych, o wszystkim, co siedzi im w głowie. Wszystko po to, by nauczyć się funkcjonować w społeczeństwie, zobaczyć, że życie nie jest łatwe i uciekanie do używek jest zgubne, a w życiu najważniejsi są ludzie.

Przyglądając się osobom, które tam funkcjonują zdałam sobie sprawę, że tak łatwo jest łamać zasady, ale tak trudno się rozliczyć z ich złamania przed samym sobą. Byłam świadkiem sytuacji, gdzie rodzice chcieli coś przemycić, a dziecko nie chciało tego przyjąć, nie dlatego, że ktoś zauważy, ale żeby mieć czyste sumienie, a przede wszystkim być fair wobec innych leczących się. To daje do myślenia! Tak często w normalnym życiu naruszamy zasady, łamiemy prawo, nie zwracamy uwagi na zdanie innych. W pewnym momencie było mi wstyd przed tymi ludźmi, że ludzie z zewnątrz, razem ze mną, tak się zachowują i to dzięki nim niektóre z tych osób znalazły się tam! 

Jestem pełna podziwu dla wszystkich czterdziestu lokatorów Familii, którzy co dzień toczą walkę nie tylko przed sobą, ale z otoczeniem. Uważam, że to bardzo cenni ludzie, którzy próbują zmienić swoje życie na lepsze i jestem z nich dumna, że są tak silni. Trzymam mocno kciuki za każdego z osobna, by się im udało. A każdemu z Was czytających polecam wizytę w takim ośrodku, by nabrać trochę pokory, spojrzeć sobie w oczy z czystym sumieniem i przewartościować się trochę, a przede wszystkim nie narzekać, że mamy źle.
Dziękuję za możliwość odwiedzenia Familii, to niesamowicie bogate doświadczenie!

A poniżej kilka zdjęć z podróży, która trwała od 6:00 rano do 2:00 w nocy, ale bezdyskusyjnie była warta świeczki.















poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozstania z przyjaciółmi - z serii Piętka wylewnie, part II

Są w życiu takie osoby, których czasem mamy dosyć, znamy ich każdy mankament, zachowują się czasem przy nas jak od koryta odjęte (w sensie opróżniają swój organizm z wszelkiego rodzaju wydzielin, gazów i innych świństw ;), ale i tak je kochamy!

Dziś troszkę o przyjaciołach. Postanowiłam poruszyć ten temat, gdyż w moim życiu odgrywają oni naprawdę istotną rolę. Z racji tego, że nie mam swojej rodziny, ani innych bliższych osób (czytaj facet :), to właśnie oni są skazani na wieczne wysłuchiwanie moich flustracji oraz opowieści różnej treści.

W moim zabieganym pozytywnym życiu, które kocham, na co dzień nie ma czasu na sentymenty. Ale przychodzi taki czas jak teraz, gdy dwoje bliskich mi osób, najwierniejszy kumpel i najdłuższa stażem przyjaciółka (którym dedykuję ten wpis) wyjeżdżają za granicę. Właśnie przyszedł czas, kiedy uświadamiam sobie ile dla mnie znaczą te przyjaźnie. A jest w moim życiu kilka takich ludków na dobre i złe. Połowa z nich pewnie nie zdaje sobie nawet z tego sprawy, ale to oni:
- pomagają mi (choć o pomoc nie lubię prosić),
- wiedzą (czasem lepiej ode mnie) co mi w duszy gra,
- to przed nimi nic nie ukryję, bo po jednym spojrzeniu wiedzą, że mi źle, wesoło, smutno, tęsknię itp.
- wiedzą też kiedy jestem zakochana (też czasem lepiej niż ja hehe),
po prostu znają mnie na wylot i akceptują pomimo tego, że czasem jestem naprawdę okropna bździągwa.

Każdy z nas ma taką bliską duszyczkę, ja mam to szczęście, że jest ich kilka. Nie będę się dalej rozwodzić na tematy oczywiste, powiem tylko tyle, że prawdziwą przyjaźń poznaje się po tym, że nie widząc się nawet szmat czasu (rok, dwa lata) spotykasz się z przyjacielem i na Twojej twarzy pojawia się mimowolny uśmiech i możecie przegadać na totalnym luzie całą noc, a nawet dwie. Możecie również posiedzieć w ciszy i ta cisza nie będzie krępująca. Spotkanie z przyjacielem ponownie po dłuższym rozstaniu jest dla mnie tak cenne, przyjemne i wartościowe, że warto czekać.

Co lepsze jestem pewna, że tak będzie i w tym przypadku droga K. i szalony R., którzy jako kolejni jesteście zmuszeni opuścić nasz kraj. K. nie wracaj, bo jedziesz walczyć o to co ważne, a Ty R. odbij się i wracaj. Trzymam mocno kciuki za Was!!!!


P. S. W takich chwilach cieszę się, że jest Internet, bo miałabym poduszkę wodną. ;)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Przypadek czy przeznaczenie? Jak dla mnie przeznaczenie :)

Zapewne każdy z Was ma coś takiego, że widzi daną osobę po raz setny i spotykacie się w różnych dziwnych miejscach i nader często. Albo idziecie patrzycie w miejsce, na które nigdy nie zwrócilibyście uwagi, a tak leży 5 zł :) Może to głupie, ale ja bardzo wierzę w przeznaczenie i znaki. Pisałam już o tym kiedyś: Life is beatiful - M&M :)
Doszło do tego, że niektóre rzeczy ciągną się za mną latami. Dla przykładu ukochana liczba 21:
  • numer w dzienniku przez całą podstawówkę, gimnazjum i szkołę średnią z pojedynczymi odchyleniami,
  • wychodzę z domu a drzwi naprzeciw mają numer 21,
  • często śni mi się ta liczba,
  • mój ulubiony dzień to 21, zawsze dzieje się coś niespodziewanego, a zawsze gdy patrzę na zegarem jest 21:21,
  • czasem idąc zamyślona po prostu spojrzę na reklamę, bilboard, książkę, autobus i jakimś dziwnym przypadkiem zawsze zawarta jest liczba 21,
  • wczoraj zrobiłam zdjęcie kwiatka i przypadkiem zliczyłam liczbę płatków - nie może być inaczej niż 21, (PATRZ FOTKA OBOK)
  • kiedyś myślałam, że nie dożyję wieku 21 lat, ale teraz myślę, że w 21 lat zbuduję dom hehe.
Kolejna rzecz to spotykanie osób - przypadkiem. Miałam w życiu kilka takich sytuacji, że naprawdę widziałam ludzi (zazwyczaj facetów) nawet po kilka razy dziennie przez dłuższy okres (minimum miesiąc), w różnych przedziwnych miejscach. Po pewnym czasie zaczęły się uśmieszki, które odzwierciedlały niemożliwość tych sytuacji, a z niektórymi nawet przeszłam na cześć. To naprawdę miłe i dla mnie bez przypadku.:) Nie mówię już o sytuacji, gdy napiszę coś dla fanu, albo pomyślę o czymś, a to się spełnia. Albo sny, które stają się rzeczywistością. Jest w tym jakaś magia.

Niezrozumiałe są dla mnie również pewne sytuacje. Pierwsza z brzegu: Z racji, że jestem ogromną pasjonatką muzyki (24 h na dobę leci w tle), to mój kanał na youtubie ma dodanych do ulubionych 2101 (21 na początku:) utworów. Czasem są przypadkowe, tak jak ten, który pojawił się jako propozycja przy słuchaniu innego utworu i pokusiło mnie, by go odsłuchać. W miarę mi się spodobał, choć nie jest to ani znany, ani popularny ani specjalnie wytworny utwór, ale dodałam go do playlisty i wydawałoby się, że koniec tematu. Nic bardziej mylnego! 
Na następny dzień wybrałam się na ostatnią lekcję angielskiego tuż przed przerwą wakacyjną, myśląc: "Pójdę, zobaczę co za grupa mi się trafiła". I co? Wchodzę, a tu w połowie lekcji Pani zakomunikowała, że uczymy się piosenki hehe. Nie zgadniecie co to był za kawałek hehe! Zamieszczam go poniżej, ciekawe czy słyszeliście go kiedyś?: Ain't got no I jak tu nie wierzyć w znaki????!

To samo dotyczy imion osób, które spotykam czy ich wieku, nieważne, jak już raz coś wylukam wspólnego, to kupuję to w ciemno ;). Może to jakieś chore zboczenie, ale po prostu wierzę w przeznaczenie. Lubię mieć poukładane sprawy według swojego własnego schematu i jest to dla mnie jakiś porządek, może dla innych chaotyczny, ale dla mnie jak najbardziej zrozumiały. Dlatego jeśli chcecie się przypodobać (choć to nie w moim stylu), to macie podane na tacy sposoby ;)