środa, 18 czerwca 2014

Jak się spóźnić na Festiwal Kolorów - czyli wycieczka roku do KRK

To był dzień famme fatale od początku. Jakoś tak w kościach czułam od razu. Wszystko się zaczęło 7 czerwca, gdy nagle przypomniałam sobie, że jutro jest Festiwal Kolorów w Krakowie. Obudziłam się! Dzień przed, standard :) Dodam, że mieszkam w Kielcach. Ale jak to mawiam, nie ma rzeczy niemożliwych jeśli się ich bardzo chce. Więc pojechałam, a było to tak:

Zaczęłam działać. Szybki wpis na fb czy ktoś ma ochotę jechać, 5 minut i odzywa się kolega :) Uśmiech od ucha do ucha, że się udało, więc pełna radości idę spać. Ale jakoś tak się niefartownie dzień zaczął, że wstając rano otrzymałam wiadomość, że jednak nie da rady. O nie! - pomyślałam. I zaczęłam szukać dalej kierowców. Jak się okazało niezawodna Magda zadzwoniła czy gdzieś jedziemy.

Takim sposobem po 15:00 wyruszyłyśmy z Kielc w podróż na Festiwal Kolorów. Wszystko szło jak z płatka, wydawało nam się, że 3 godziny to wystarczający czas, by dojechać 120 km. Dopóki w Jędrzejowie na trasie, którą zawsze jeździmy, zobaczyłyśmy, że coś jest nie tak. Okazało się, że jakaś cysterna stuknęła się i to dośc powaznie z samochodem osobowym. Także wjazd w miasto był nieunikniony. I tu pojawiły się pierwsze schody, a raczej labirynt! Jak zaczęłyśmy jeżdzić w kółko, tak nie mogłyśmy przestać, Nie dość, że nawigacja zaczęła wariować, nie dość, że Pan policjant kierujący ruchem widząc nas po raz drugi wybuchnął śmiechem, to jeszcze wyjechałyśmy 10 km ponad w inną stronę.

Ehhh, wesołe jest życie dwóch kobiet w aucie! Zawsze z przygodami. W końcu po jakiś 40 minutach udało nam się metodą prób i błędów znaleźć właściwą drogę, ale co nabłądziłyśmy, to nasze :) Tu się zaczęła nerwówka, bo tak naprawdę nie byłyśmy nawet w połowie drogi, a tu czasu coraz mniej. Niczym w filmie akcji rozpoczęłyśmy wyścig z czasem! Z taką prędkością dawno nie jechałam jako pasażer, wyprzedzanie, trąbienie i inne cuda pomogły.

Byłyśmy już przed Krakowem, czasu prawie godzina, więc na totalnym luzie jechałyśmy sobie "posuwistym krokiem" w miejsce gdzie nawigacja kierowała. Jakież było nasze zdziwienie, gdy dojechałyśmy na miejsce, a tam domki jednorodzinne, ciasne uliczki i żywej duszy! Jakieś żarty, nawigacja znów zwariowała. Skierowała nas na jakąś ulicę Błonie. Więc wpisałam jeszcze raz, jest! jeszcze jakieś 10 km i pół godziny czasu - zdążymy! Jedziemy na zabicie, stres jak nie wiem - gorąco! pić się chce, jeść się chce, ale jedziemy!

Wszystko ok - widzimy jakieś wieeeelkie pola. Parkujemy, wysiadamy, pytamy: Błonia? Błonia! Ale coś nam nie pasuje. Nie ma ludzi, znów! Co sie okazało cała impreza odbywala się na Błoniach, ale w miejscowości oddalonej 10 km za Krakowem, w Zabierzowie. Tego już niestety nie doczytałyśmy :)

Ale cóż, stwierdziłyśmy, że jak już jesteśmy to pojedziemy. Jak pomyślałysmy tak zrobiłyśmy. Na miejscu kolejny problem: nie ma miejsca do parkowania. Przysięgam, że samochody stały wzdłuż drogi przez dobre dwa kilometry jak nie więcej! Aż to nagrałam! Więc parkowanie kolejne pół godziny. Jak się okazało zaparkowałyśmy najdalej jak się dało, bo od placu oddzielała nas rzeka - z naszym fartem nie chciałysmy ryzykować przejścia, bo pewnie byśmy się potopiły ;) Więc kolejna przeprawa 2 kilometrowa zaliczona.

Stwierdziłyśmy, że chociaż wejdziemy i same się obsypiemy farbką, bo oczywiście było już po całym widowisku. Nie zdziwię Was jeśli powiem, że farbek już nie było. Nawet i dobrze, bo w połowie drogi przypomniałyśmy sobie, że nie wzięłyśmy pieniędzy z auta. Ehhhh, masz Ci los! Głodne i spragnione z 10 zł w portfelu zrobiłyśmy kilka fotek, kupiłyśmy wodę, popatrzyłyśmy na szczęśliwych ludzi umazanych po pięty w farbkach i ze smutkiem wróciłyśmy kolejne 2 kilometry do auta.

Na totalną dobitkę Pan, który sprzedawał truskawki rozłożył nas na łopatki. Za ostatnie 6 zł chciałyśmy kupić truskawki. Super się składało, że akurat tyle kosztował kilogram, więc z uśmiechem na ustach poprosiłyśmy o owoce. Jakbyście zobaczyli naszą minę, gdy Pan wsypał truskawki na wagę i wyjął DWIE! Rozumiecie? Wyjął dwie truskawki - jakieś 5 dag?????? Zgłupiałyśmy, nawet Pan z truskawkami nam nie pomógł!

Ale to nie koniec przygód. Potem postanowiłyśmy, że pójdziemy do restauracji, która przeszła Kuchenne rewolucje. I znów parking 8,5 za godzinę! Jakaś masakra - ja płacę tyle za cały dzień! Finalnie wydałyśmy na parking więcej niż na obiad. Krążyłyśmy znów z nawigacją, która nas prowadziła we wszystkie dostępne miejsca oprócz docelowego.

Tak finalnie wymęczone jak bawoły, głodne i wyczerpane siadłyśmy w jakiejś innej restauracji, bo oczywiście tej, której chciałyśmy nie znalazłyśmy. Dobrze, że chociaż jedzenie było dobre. Jedyna rzecz, która tego dnia się udała. Co nie zmienia faktu, że uwielbiam podróżować, nigdy się nie poddaje i nic mi nie przeszkodzi, by pojechać do Wrocławia na Festiwal Kolorów! Amen!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz